Ona czuje we mnie piniądz Wystroiła się jak Beyonce. 1. Wsiadam w betę, daję dyla Mam na piersi krokodyla Na mej ręce, rołli błyszczy Każda laska dziś zapiszczy Do klubu wchodzę bez kolejki Bramkarzom płacę, cześć i dzięki! Przyjmuję pozę, parkiet skanuję, a tam mnie już ktoś obserwuje. Refren: Ona czuje we mnie piniądz Stream ONA CZUJE WE MNIE PINIĄDZ - ŁOBUZY COVER by Królowie Życia on desktop and mobile. Play over 320 million tracks for free on SoundCloud. We got your back. Learn more. Status Update. Post an update . Tell the community what’s on your mind. Journal. Post a journal. Share your thoughts, experiences, and To może Ci się spodobać. Polubienia: 42,Film użytkownika ☃️ (@.karokp) na TikToku: „ona czuje we mnie pieniądz”.jak myślicie takie włosy na mój brzydki krzywy ryj jak pedofil będą pasować?Ona czuje we mnie piniądz - Łobuzy. Fakt, że śpimy razem, Fakt, że tylko tu jesteśmy, A nasze podziały dzień nie są uznawane, I jak budzę się boję. Ale wciąż budzisz się rano, I pozostał tam, we śnie, I tylko marzyć o mnie .. Wystarczy przyjść w was do mnie we śnie, aby odwiedzić, Wystarczy usiąść, my sami ze smutkiem, Ona czuje we mnie bigos. Wystroiła się jak bigos. Patrzy na mnie jak na bigos. Bo wyczuła we mnie bigos /4x. Mam nadzieję, że się podobało :D Do następnego aI96m. Zbierałam się do tego tekstu tak długo, aż w końcu przyznałam sama przed sobą, że dłużej zwlekać się nie da. Pierwotnie założyłam, że będą to dwa odrębne teksty – jeden dotyczący nauki zasypiania dziecka a drugi o odstawieniu od piersi, czyli tematu, który był dla mnie bardzo trudny. Ostatecznie jednak uznałam, że jedno z drugim jednak dość mocno się rok temu dzieliłam się z Wami historią z nauką zasypiania pewnego niemowlęcia. Pisałam o tym, że zdecydowaliśmy się na pomoc doradcy snu, aby pomoc Różyczce w nauce przechodzenia płynnie miedzy fazami snu. Generalnie kiedy się na to zdecydowałam – byłam już po 2 miesiącach tak totalnie zarwanych nocy i na skraju wyczerpania, że budząc się dosłownie co 40 minut, nie chciało mi się oddychać. Czytałam dużo na ten temat u Magdy Komsty (propagatorki rodzicielstwa bliskości, które było najbliższe memu sercu) i na tamten moment jej argumenty nie do końca do mnie trafiały. Miałam ochotę walić głową w ramę łóżka ze zmęczenia i szukałam innych metod. Mnóstwo osób pytało, jak po dłuższym czasie oceniam współpracę z kontrowersyjnymi osobami zajmującymi się nauka zasypiania niemowląt. Zasypianie w poczuciu bliskości Ponieważ ja wykorzystałam tylko część metod z listy od Pani Moniki Huntjens – cały czas uczyliśmy zasypiać Różę w możliwie największym poczuciu bliskości. Nigdy – i jest tak do dziś – nie wyszliśmy z pokoju dopóki nie zasnęła. Nigdy nie pozwoliłam jej się wypłakiwać. Ale pani Monika też starała się zrozumieć nasze podejście. Nie posłuchałam jednak porad związanych z tzw. interwałami (wchodzenie i wychodzenie z pokoju podzielone na jednostki czasowe. Myślę, że interwały powinniśmy jednak pozostawić na sali fitness albo jednostce wojskowej). Niemniej jednak z kilku porad skorzystałam: nie karmić piersią przed samym kładzeniem spać, wieczorne rytuały, próby położenia dziecka i oswojenia z łóżeczkiem, a nie tylko rączkami mamy, zwiększenie roli drugiego rodzica w procesie zasypiania. Konsekwentnie to wdrażaliśmy, a mając pytania dzwoniliśmy do Pani Moniki. Ale przy słabych dniach – nie bałam się brać ją i tulić w ramionach. Pani Monika napisała ostatnio książkę o nauce zasypiania i poprosiła mnie o recenzje i opis, który mogłaby umieścić z tylu okładki. Nie zgodziłam się, ponieważ nie czytałam tej książki, a jej metody, choć skuteczne, tylko częściowo się sprawdziły w naszym przypadku, ponieważ ja postanowiłam słuchać w tym procesie intuicji i prócz porad – wsłuchiwać się w dziecko. I to chyba najlepsza rada jaką mogę dać. Porady pomogły na tyle, że mogłam budzić się znów co 3h (na nocne karmienie piersią), a ponieważ skorzystałam tylko z części jej porad i ostatecznie nie nauczyłam Róży przesypiania całej nocy nie chciałam się wypowiadać. Przeczytaj także: Moje dziecko nie śpi – nauka zasypiania Z perspektywy czasu nie neguje osób, które pomagają niewyspanym mamom. Nam Pani Monika pomogła – jednak ogromnie ważna była dla mnie w tym procesie bliskość z dzieckiem i metody, które narażałyby dziecko na zbyt duży stres nie są zgodne z moim rozumieniem rodzicielstwa. Po wydaniu przez nią książki w Social Mediach zawrzało, gdyż Pani Monika (zdanie wyrwane z kontekstu) napisała, że podczas nauki zasypiania dziecku z emocji może zdarzyć się wymiotowanie i dodała, że jest to normalne. I choć po aferze tłumaczyła, że opisywała jakąś jednostkową sytuację – przeciwny obóz nie miał już nad nią litości. To bardzo poczciwa kobieta z dobrym sercem i naprawdę nie sądzę, aby napisała to w złym tonie. Osobiście uważam jednak, że wypłakiwanie się, a tym bardziej wymiotowanie, które są skrajnym objawem stresu niemowlęcia nie są normalne i nie mogą mieć miejsca podczas nauki zasypiania. Jednak chcę ją trochę wziąć w obronę, bo wierzę, że nie miała takich skrajności na myśli. Ona rozumiała, że wypłakiwanie się nie jest metodą – a przynajmniej nam dała to tak odczuć. Sądzę, że te dwie metody da się połączyć – nauki spania z bliskością. Może nie będą to sukcesy spektakularne, ale w naszym przypadku niedawno przeczytałam gdzieś, że niemowlęta podczas procesu tzw. “wypłakiwania”, zasypiają w końcu z wycieńczenia i poczucia braku bliskości w potrzebie. W końcu zapamiętują, że kiedy tej bliskości potrzebują – nikt ich nie przytuli. Nikt nie przyjdzie. Nie wiem czy naprawdę tak jest, ale po przeczytaniu tego wiedziałam, że ja nie przyłożę do tego ręki i moje dziecko będzie miało mamę, która będzie przy nim. Odstawianie od piersi I tu zaczyna się łączyć druga historia na temat karmienia piersią. U nas trwało to ponad 1,5 roku. Wiele razy pytałam inne mamy – także na insta o porady w tej kwestii, bo choć powoli eliminowałam karmienia dziennie – miałam to szczęście, że Róża pięknie nam jadła, o tyle nie miałam pojęcia jak odstawić ją od piersi w nocy. Budziła się początkowo (już po nauce spania) co 3h, potem różnie, ale ostatecznie budziła się 2-4 razy w nocy. Woda nie wchodziła w grę. Na pomysł mojego męża, aby się przemęczyć i ją odstawić – zareagowałam histerycznym płaczem, co tylko świadczy o tym, jak bliska jest to więź i że nie zawsze decyzja należy do kogoś innego. Mama musi czuć się gotowa na odstawienie, bo inaczej burza hormonów może być bolesnym doświadczeniem. Zaczęłam (ponownie) czytać to, co ma do powiedzenia w tej kwestii Magda Komsta. Tym razem jednak sięgnęłam do jej kursów i okazały się strzałem w 10! Najpierw więc wyluzowałam i dałam sobie przestrzeń do przerobienia tego tematu u mnie w sercu. Uznałam, że dobrym początkiem będzie, jeśli na myśl o zakończeniu mlecznej drogi nie będę rzewnie zalewać się łzami. Kiedy ten moment nadszedł (nie mylcie z tym, ze wiedziałam w 100% ze jestem gotowa!), stwierdziłam, że poobserwuję Różę. Wyczaję moment, który będzie dla niej najlepszy. Przy czym starałam się mimo wszystko redukować nasze nocne, mleczne spotkania. Udawało się! Zostały dwa. Jedno w nocy, drugie rano po obudzeniu. Półtoraroczne dziecko – czai bazę i sięga po swoje samo 😀W między czasie słuchałam kursów Magdy. Okazało się, że intuicyjnie jakimś cudem wszystko robiłam całkiem dobrze. W każdym razie zgadzało się to z jej wskazówkami, które usłyszałam już po nadszedł ten dzień! Wyjechaliśmy – wszyscy na obóz. Była z nami mama Andrzeja. Ja podczas obóz mam zwykle mnóstwo pracy, więc Róża dużo czasu spędzała z babcią. Którejś nocy nie obudziła się na pierś, a rano uznałam, że zamiast dać jej cycunia – poprzytulam ją i zabawię. To samo stało się następnej nocy – jakimś cudem nie obudziła się. Rano zastosowałam więc podobną strategię. Trzecia noc i kolejne cztery nie były już tak łaskawe. Róża budziła się i chciała “cycy”, ale ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu udawało się totalnie załagodzić sytuację przytulając ją. Te dni były łatwiejsze niż się spodziewałam, bo Róża przy tym nawet specjalnie nie płakała. Mi było zdecydowanie trudniej, ale czułam podskórnie, że to ten moment. Po tygodniu było już OK, ale o piersi definitywnie zapomniała po około miesiącu. Potem chciała, ale już się kompletnie nowy etap. Po ok. 6 tygodniach od odstawienia Róża zaczęła przesypiać cale noce, a ja po roku i 7 miesiącach spałam cala noc razem z nią. O Boże! Cóż to była za chwila! Nie jestem Wam w stanie tego opowiedzieć! No ja nie wierzyłam, że to kiedykolwiek nastąpi. Serio! Sprawdziło się zatem to, o czym wiele osób mówiło – jak przestaniesz karmić, będzie lepiej, a że sprzęgło się to z jej wiekiem – miałam swój poradziła sobie genialnie – od tamtej pory wsuwa na śniadanie dwa razy tyle! Czasem dosłownie je więcej od nas (no dobra – wcale nie czasem). Mama (ja znaczy) wcale nie poszła w odstawkę, także nie miałam poczucia straty i o dziwo bardzo dobrze to zniosłam pod względem psychicznym. Miałam jednak inne perypetie – przybrałam na wadze jakieś 4 kilogramy i powiem Wam, że jakieś 3 miesiące trwało zanim hormonalne kwestie się uspokoiły, a moje ciało przestało tak “puchnąć”. Na szczęście nie miałam żadnych zastojów, nie musiałam brać leków, laktacja powoli sama ustawała – przestałam karmić po jakimś czasie odczułam także zmiany w moim myśleniu i postrzeganiu rzeczywistości, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu jaką kruchą istotą staje się świeżo upieczona mama z tą całą, wielką wrażliwością!I taka kochane mamuśki jest nasza historia. Dzielę się nią nie dlatego, że stawiam się tu za jakiegoś eksperta, ale wiem, że czasem człowiek szuka bliskich mu tematów. Wciąż usypiam Różę – będąc przy niej, dopóki nie zaśnie. Śpiewam kołysanki, przytulam – ale śpi w swoim łóżeczku (choć dalej u nas w sypialni). Nie karmię od sierpnia. Śpię i jestem szczęśliwym człowiekiem. Jednak wszystko mija – nawet ta najdłuższa żmija 🙂Jak u Was mamuśki? Macie to za sobą? Czy wręcz przeciwnie – podobnie jak ja kilka miesięcy temu nie wierzycie w happy ending? 455 2 5 7 stycznia 2016 12 komentarzy wsiury naprawde swietnie 🙂 ale powinno byc ona czuje we mnie bigos Odpowiedz w styczniu 2016 wsiury @grzeniupj a moze zaspiewasz obiecuje ci natalii nykiel? 🙂 Odpowiedz w styczniu 2016 grzeniupj Dla mnie to nie jest nic złego 🙂 Wiem, że mam głos, ale wiem, ze niekiedy nie wyjdzie, troszkę jak w życiu 🙂 A krytyka to dla mnie pewne sugestie od innych czy coś robię złe, czy to jest to 🙂 To tyle 🙂 Odpowiedz w styczniu 2016 wiki12333 proszę, ale widać że potrafisz dobrze przyjmować opinie (nawet tą nie najlepszą) od innych to też świetna cecha!❤ Odpowiedz w styczniu 2016 wiki12333 Głos masz niezły ale trochę wyjesz(sorry ale musze być szczera) i nie nagrywaj disco polo bo nie masz do tego dobrego głosu, ale ogólnie jest OK ❤ Odpowiedz w styczniu 2016 grzeniupj Bo t piosenka nie jest do śpiewania 🙂 Dlatego jest trudna 😃 Przynajmniej dla mnie 😃 Wolę piosenki masters, weekend, power play bobi czy innych piosenkarzy, którzy śpiewają, nie recytują 🙂 Ale co racja to racja mogłem lepiej. I dzięki za szczerość, czesto cenna cecha 🙂 Odpowiedz w styczniu 2016 Brak komentarzy The Translation of Ona Czuje We Mnie Piniądz - Łobuzy in Spanish and the original Lyrics of the SongBelow you will find lyrics, music video and translation of Ona Czuje We Mnie Piniądz - Łobuzy in various languages. The music video with the song's audio track will automatically start at the bottom right. To improve the translation you can follow this link or press the blue button at the bottom. Audio and Video of Ona Czuje We Mnie Piniądz by Łobuzy Lyrics of Ona Czuje We Mnie Piniądz by ŁobuzyNote: the material is NOT present on our server. Through this table made up of direct links you can enter pages of sites that contain the text and in some cases the translation of Ona Czuje We Mnie you like the song? Support the authors and their labels by purchasing it. Jakiś czas temu byłam dumna z wielu osiągnięć w swoim życiu. Byłam przekonana także, że wiele jestem w stanie znieść i ogólnie silna ze mnie mnie babka. Ale dziś myślę bardziej tak, że kobieta to jest silniejsza od człowieka. Myślę tak od momentu, kiedy przeżyłam poród i sama sobie wręczyłam złoty medal oraz różne inne drogocenne odznaczenia. To nie będzie dla mnie łatwy tekst, bo i sam poród nie należał do zadań łatwych. Zacznę od tego, że kieruję ten wpis przede wszystkim do kobiet. Nikt inny nie będzie w stanie go w pełni zrozumieć. Pytanie, które zadaje sobie kobieta w ciąży (zwłaszcza w pierwszej ciąży) jest takie: Jak się przygotować na poród? W odpowiedzi najczęściej słyszą opowieści i porady innych kobiet. Tych już “po”. Opowieści te albo mrożą krew w żyłach, albo przeciwnie – napawają względnym optymizmem. Można pisać w głowie własne scenariusze, nastawiać się na krótki, naturalny i względnie mniej bolesny poród, niektóre kobiety wiedzą, że będę miały cesarkę. Czy jednak da się na to przygotować? Moja odpowiedź brzmi – NIGDY W ŻYCIU! Każda z nas jest inna, każdy poród jest inny, w związku z czym każdy ma także inny scenariusz i nastawianie na cokolwiek jest trochę jak wróżenie z fusów. Teraz to wiem, ale oczywiście postanowiłam zaprogramować w głowie poród trwający godzinę – max dwie, naturalny i najchętniej ze znieczuleniem. Przygotowywałam się do tego pieczołowicie:– 7 tygodni picia liści malin i przyjmowania oleju z wiesiołka,– codzienne (od 5 miesiąca) masaże krocza olejkiem z migdałów z witaminą E,– ćwiczenia rozluźniające mięśnie dna miednicy, Moje dziecko było ustawione prawidłowo (główkowo) i mimo że miała być całkiem duża, lekarz mówił, że nie widzi żadnych przeszkód bym rodziła naturalnie. Termin miałam na 11 stycznia, jednak wszystko zaczęło się 3 dni później. Bardzo już chciałam urodzić, końcówka dłużyła mi się w nieskończoność. Jednak żaden (absolutnie żaden) ze znanych naturalnych sposobów na przyśpieszenie sprawy nie działał. Dodam, że zdecydowaliśmy się na poród z położną w szpitalu św. Zofii w Warszawie. Położna zresztą spisała się pomimo zbiegu niefortunnych zdarzeń na 6+. Poród. Oto moja historia 14 stycznia Niedziela rano– Odchodzi czop śluzowy, co oznacza, że pierwsza blokada została usunięta. Zaczęło mnie jednak niepokoić plamienie, więc pojechaliśmy na izbę przyjęć. Tam po KTG badaniu USG wraz z badaniem ginekologicznym, lekarz stwierdził, że wszystko jest OK. Odesłał do domu i kazał czekać na skurcze i odejście wód.– Skurcze pojawiły się dopiero o godzinie 18:00. Ze szkoły rodzenia wiedziałam, że nie ma najmniejszego sensu ruszać się z domu w pierwszym etapie. Odpaliłam więc aplikację mierzącą czas między skurczami i czekałam. O 22:00Skurcze regularnie miałam już co 12-15 minut. I stawały się one coraz do położnej. Każe wejść do wanny i poczekać aż akcja skurczowa rozkręci się 24:00Skurcze miałam już co 5-7 minut. W tym momencie pozbywałam się także złudzeń dotyczących bólu, który sobie wizualizowałam. Ten, który odbierał mi chęć życia w pierwszym dniu okresu miał się do tych skurczy tak jak dotyk skrzydeł motyla do działania piły mechanicznej. Kolejny telefon do położnej.– Weź Nospę i znów wejdź do wanny słyszę. Mam poród! Jadę właśnie do jak to ma poród? Przecież miała rodzić z nami! W głowie zaczyna się panika. Eliza mówi, że nałożenie się w tym samym momencie dwóch porodów zdarza jej się pierwszy raz w życiu. Decyzja należy do nas czy na nią czekamy czy po prostu rezygnujemy ze wspólnego porodu. Mi coraz bardziej chce się płakać…2:45Skurcze co 3-4 minuty. Jedziemy do szpitala. Ciężko dojechać. Zatrzymujemy się na każdym przystanku na kolejny skurcz. Oddychanie już nie wystarczy. Zaczynam krzyczeć z przyjęć – podłączają mnie do KTG. Zapis jest OK. Skurcze są co 3 minuty. Podczas badania, drę się wniebogłosy (serio, nie sądziłam, że będę tak krzyczeć. Nie chcę tego robić, ale okazuje się, że nie jestem w stanie tego kontrolować). Schodzi nasza położna mnie zbadać. Nie skończyła tamtego porodu, ale przyszła sprawdzić jak sprawy u mnie. Mimo regularnych, bolesnych skurczy, które powodują, że co 3 minuty żegnam się z życiem, okazuje się że szyjka rozwarła się tylko na 3 centymetry. Trzeba czekać. – Słyszę. Eliza wraca do swojego porodu, a ja zastanawiam ile jeszcze jestem w stanie znieść…4:30W praktyce oznacza to dla mnie rozpoczęcie prawdziwego koszmaru. Na Izbę tej nocy trafia milion kobiet (podobno rekordowo dużo). Nie ma sal do rodzenia, a każda kolejna ciężarna, która wchodzi z większym rozwarciem niż moje idzie rodzić pierwsza. Ja muszę czekać. Płaczę z bólu, krzyczę i myślę, że nie wytrzymam już ani chwili dłużej. W tym momencie odchodzą mi wody. Na tym krześle – na izbie przyjęć. W zasadzie nikt specjalnie się tym nie kolejne dłużące się w nieskończoność minuty. Nie mogę mówić, ale idę zrobić w przerwie między skurczami awanturę. Mówię, że to nieludzkie tyle mnie tu trzymać. Panie tłumaczą, że z takim rozwarciem i tak jeszcze nie urodzę i wzywają moją schodzi, sprawdza szyjkę i odkrywa, że moje wody płodowe są zielone. Oznacza to, że odpływający płyn owodniowy jest prawdopodobnie zabarwiony smółką – ciemnozieloną substancją pochodzącą z przewodu pokarmowego płodu. Zwykle smółka oddawana jest po porodzie jako pierwszy stolec dziecka, czasem jednak, zwłaszcza kiedy płód był poddany silnym bodźcom (niedotlenieniu) w macicy bądź w przypadku ciąży przenoszonej, smółka zostaje wydalona do płynu owodniowego. Takie zabarwienie może sugerować stan zagrożenia mówi, że poród skończyła, że sprzątają już salę, że niebawem naprawdę mnie wezmą. Choć szyjka otworzyła się dopiero na 4 czekam. W między czasie na izbę lawinowo przyjeżdżają kolejne osoby. Słyszę gdzieś w między czasie, że już ich nawet nie przyjmują. Odsyłają do innych szpitali. Do mnie mają jeszcze kilka pytań. To naprawdę świetny moment na pytania. Nie jestem w stanie mówić, myśleć, siedzieć, stać. Właściwie nie wiem nawet jakim cudem wciąż żyję. Ból jest nie do zniesienia i kiedy myślę, że gorzej już nie będzie, staje się znów Eliza i znów mnie bada. Rozwarcie nie posunęło się do przodu, podłączają mnie więc raz jeszcze do KTG, sprawdzić jak tętno dziecka. Zanim kończą zapis, ja myślę, że najgorsze przecież wciąż przede mną. Zmęczenie daje mi się we znaki. Nie spałam całą noc, skurcze mnie wykończyły i nie wiem jak mam to przetrwać. Boję się o siebie, boję się o dziecko. Eliza obiecuje znieczulenie. Widzi, że nie zniosę wiele na salę porodową. Jest już jasno. Sala jest piękna i wygląda jak w prywatnej klinice. Oczywiście w tym momencie nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Boli mnie tak, jakby ktoś co 2 minuty wkładał mi w brzuch rozżarzone węglem dwa wielkie miecze. Nikt – powtarzam nikt nie jest w stanie przygotować się na taki czekać jednak na anestezjologa. Ta przychodzi dopiero po przychodzi ze znieczuleniem. Ja jestem w agonii. Każą odsłonić mi kręgosłup i się skupić. Zrobię wszystko, żeby tylko ból się skończył. Wtem jednak lekarz dostrzega mój tatuaż na plecach (w tym także na kręgosłupie) i “z przykrością” stwierdza, że znieczulenia podać nie może. Ona nie zaryzykuje. Nie umiem opisać słowami, co czuje w takim momencie człowiek po tylu godzinach męczarni. Eliza próbuje mnie pocieszyć. Ale ja już nawet nie mam do nikogo żalu, modlę się tylko cicho do babci, aby pomogła, aby dodała mi sił. Dalej jest tylko gorzej i ominę szczegóły. Część czasu spędziłam w wannie, krzycząc tak, jakby ktoś żywcem obdzierał mnie ze skóry, w krótkich minutowych przerwach przysypiam. Patrzę na mojego Andrzeja, który rodził ze mną i jego zbolałą twarz, która wyraża więcej niż tysiąc słów. Widzę jak bardzo chciałby pomóc, ale przecież nie może. Nie odstępuje mnie na krok. Podaje wodę, próbuje zmusić mnie do przekąszenia czegokolwiek, abym nabrała sił. Jednak próba nawodnienia mnie kończy się wymiotami na potęgę, a ja dziwię się, że naprawdę jeszcze żyję. Najpierw podają mi kroplówkę z czymś na rozkręcenie akcji skurczowej i rozluźnienie. Działa średnio. Szyjka wciąż nie współpracuje jak należy, potem czopki, na końcu oksytocyna. Muszę być cały czas podpięta do KTG, ze względu na zielone wody. W pewnym momencie puls małej spada, ale na szczęście za chwilę się względnie normuje. W sekundzie na sali pojawia się lekarz, potem kolejny i jeszcze jeden. Dołączają także kolejne osoby do pomocy. Na końcu o 14:00 rodzę już z położną, mężem i trzema lekarzami, a także praktykantką. Mam skurcze parte już w zasadzie cały czas. Płaczę, krzyczę, próbuję przeć. O mało nie złamałam części łóżka (Andrzej powiedział mi później, że byłam fioletowa i myślał, że dostanę wylewu). Na szczęście wiem, że już blisko, bo szyjka ma już pełne rozwarcie. Muszę już tylko wydać ją na świat i choć staram się z całych sił, główka trochę wychodzi, a potem znów się cofa. Nie wiem ile to trwa. Przed 15:00 pomaga jedna z lekarek naciskając na brzuch. Niestety w trakcie Eliza mówi, że musi naciąć krocze, że nie mamy już czasu, że mała musi jak najszybciej wyjść. Mi jest wszystko jedno, ból rozsadza mój brzuch, nogi, głowę. Boli mnie całe ciało, mam dreszcze, ale wiem, że muszę walczyć dalej. I walczę. O 14:50 udaje się! Róża przychodzi na świat. Mam tylko kilka sekund, żeby ją zobaczyć. Natychmiast zabiera ją lekarz. A ja zostaję na tej sali. Robi się nieznośnie cicho, Andrzej biegnie za lekarzem, a ja nie wiem, co dzieje się z moim dzieckiem. W między czasie rodzę łożysko, położna mnie zszywa, a ja leżę i czekam na jakiekolwiek wiadomości. Przychodzi lekarz, który formalnie do bólu informuje mnie, że mała urodziła się niedotleniona, dostała 6 punktów w skali Apgar, potem 7, 8 i wreszcie po 10 minutach 9 punktów. Że waży 3620 i ma 53 centymetry. Że muszą ją zabrać na patologię noworodków i dokładnie zbadać. Kiedy mi się udaje wydostać z sali, to znaczy wywożą mnie na wózku, chcę tylko ją zobaczyć. Pozwalają mi. Jadę tam i widzę moje dziecko podłączone do aparatury. Lekarz tłumaczy, że przez całą noc będą badać fale mózgowe, by sprawdzić czy niedotlenienie nie miało katastrofalnych skutków. Widzę ją i płaczę. Jest piękna i spokojna i taka mała i bezbronna. W kolejnych dniach badania nie wychodzą najgorzej, ale odkrywają zapalenie płuc. Zostajemy na tydzień w szpitalu. Krwawię, trudno mi chodzić, siedzieć, nie śpię prawie wcale, bo mała w nocy bardzo płacze, a ja na dobrą sprawę nie bardzo wiem jak postępować z takim dzieckiem. Po tygodniu czuję się jak zombie. Ale ważne jest tylko to, aby Róża była zdrowa. Od tej pory pewnie na zawsze nie będzie liczyło się już nic więcej, Najprostszy bigos z grzybami i śliwkami to świetny sposób na gorące danie obiadowe i pomysł na roślinne święta. To mój pierwszy bigos w życiu 🙂 I bardzo się cieszę, że wyszedł tak pyszny: delikatny, lekko słodkawy z nutami grzybów i owoców. Po prostu idealny by oczarować rodzinę lub przyjaciół i zainspirować nowymi smakami. Szczerze powiem, że nie byłam zbytnią wielbicielką bigosu w wersji tradycyjnej, wydawał mi się ciężki, a ten wyszedł znakomity! Polecam go serdecznie na wspólne świętowanie 🙂 Najprostszy bigos z grzybami i śliwkami to pomysł także na prezent zamiast opakowanych w folię podarków, możesz zanieść to danie bliskim w pięknej misce i zachwycić ich smakiem. Nie ma nic lepszego niż samodzielnie przygotowane jedzenie. Ta magia i serce włożone w posiłek. Bardzo lubię ten rytuał i często zanoszę jeszcze ciepłe wypieki lub dania do znajomych lub rodziny. Czuję, że ten bigos będzie wspaniałym początkiem kolacji nie tylko świątecznej, ale zimowej. Można nim się zajadać, wprawia w błogi i spokojny nastrój. Smakuje wspaniale z chlebem lub ziemniakami z koperkiem, które uwielbiam. Szczerze mówiąc, wczoraj zjadłam ich całą miskę 🙂 Najprostszy bigos z grzybami i śliwkami to skarbnica wartości odżywczych dla dobrego funkcjonowania mózgu i ciała. Po pierwsze, duszona kapusta jest lekko strawna i posiada tyle witaminy C co cytryna. Dlatego jest idealna na zimę i wzmocnienie organizmu. Ponadto, działa świetnie na gojenie się ran i blizn. A jeśli pragniesz wyglądać młodo przez całe życie i zachować świetlisty blask w oczach, to boczniaki są świetnym wyborem. Posiadają dużo soli mineralnych i białka. Dodatkowo, obniżają cholesterol we krwi i chronią przed nowotworami. W okresie zimowym są bardzo popularne, a w lesie spotkasz je na pniach drzew liściastych. Kolejnym drogocennym składnikiem są śliwki, tutaj w wersji suszonej; by zyskały sprężystość, namocz je wcześniej. To naturalne słodycze, tradycja ich suszenia sięga czasów prehistorycznych. Dzisiaj prym wiedzie Kalifornia, słońce i klimat są tam najlepsze do przygotowania w ten sposób owoców. Zawierają błonnik na sprawne trawienie w jelitach, witaminę K, A i E by zachować giętkość i witalność skóry. Jeśli poczujesz przeczyszczenie, nie zdziw się; taka jest ich rola. Posiadają także właściwości antyoksydacyjne. Do tego antybakteryjna cebulka, oliwa i najprostsze przyprawy. Pięknego świętowania 🙂 Przepis: Na 3-4 osoby Czas przygotowania: około 40 minut 250 g – 1/2 główki średniej białej kapusty 150 g – 4 białe cebule 250 g boczniaków 150 g suszonych śliwek 30 ml oliwy 1/2 płaskiej łyżeczki soli himalajskiej szczypta pieprzu Zacznij gotowanie od radosnego podśpiewywania. Gdy nastrój już przygotowany, obierz cebulę i zeszklij ją do lekkiego koloru brązowego na oliwie w garnku 2 litrowym. Dokładnie zamieszaj. W tym czasie umyj kapustę, śliwki i grzyby i pokrój je na małe kawałki. Wrzuć kapustę i duś pod przykryciem przez 15 minut w 400 ml wody. Teraz, dodaj pokrojone boczniaki i owoce, duś kolejne 15 minut na średnim ogniu. Co 5 minut mieszaj i sprawdzaj czy smak się przegryzł. 5 minut przed końcem dodaj przyprawy i znowu zamieszaj. Gotuj do nabrania przez kapustę brązowego koloru i smaku. Bigos jest gotowy natychmiast, ale jest też dobry nazajutrz. Zrób więcej i ciesz się jego zimowym, leśnym smakiem 🙂 Może też spodobać Ci się ten przepis na Święta: korzenne ciastka orzechowe:

ona czuje we mnie bigos